Aktualności
19.03.2007
Arka bardziej brazylijska od Pogoni
Arka nie zawiodła swoich wiernych kibiców i pokonała Pogoń Szczecin 2:0. Żółto-niebiescy pokazali gościom kilka zagrań rodem z Brazylii i nie pozostawili cienia wątpliwości, kto był w tym meczu lepszy.
Orange Ekstraklasa - 18. kolejka:
Arka Gdynia - Pogoń Szczecin 2:0 (1:0)
RELACJA
Arka tego wieczoru była zdecydowanym faworytem i swoich kibiców nie zawiodła. Ograła drużynę, która od kilku lat jest budowana przez swojego właściciela Antoniego Ptaka w sposób niezrozumiały nawet dla najzagorzalszych fanatyków portowego klubu. Brazylijskie zaciągi co pół roku całkowicie nie zdają egzaminu i mało kto potrafi wytłumaczyć, jak Pogoń do dziś utrzymuje się w gronie najlepszych klubów w Polsce. Ta zagadka może jednak szybko przestać być aktualna, bo szczecinianie grają naprawdę źle i systematycznie osuwają się w ligowej tabeli. Mimo to kibice Pogoni mieli cichą nadzieję, że ich drużyna będzie potrafiła przeciwstawić zbierającej pochlebne opinie Arce, bo do składu powrócił najbardziej utytułowany Brazylijczyk, Amaral.
Pierwsza groźna akcja zdawała się potwierdzać te oczekiwania, bo stworzyli ją podopieczni Libora Pali. Kto wie, jak potoczyłoby się to spotkanie, gdyby pojedynek sam na sam w 7 min. z Norbertem Witkowskim wygrał Lilo, albo gdyby Martins wbił fantastycznie odbitą przez gdyńskiego bramkarza piłkę do siatki, a nie przeniósł jej nad poprzeczką. Okazji portowcy nie wykorzystali, a do głosu powoli zaczęli dochodzić gospodarze. Najpierw w 14 min. Krzysztof Przytuła spudłował z rzutu wolnego, a pięć minut później Janusz Dziedzic trafił do siatki, ale arbiter dopatrzył się pozycji spalonej i gola nie uznał.
Następne dwie minuty to idealne wręcz okazje do otwarcia wyniku dla Marcina Wachowicza, ale za pierwszym razem jego uderzenie odbił Majdan, a za drugim razem z pomocą nadeszli obrońcy Pogoni. W 30 min. arkowcy świetnie rozegrali rzut rożny, po którym znów przed szansą stanął były napastnik Lecha Poznań, ale jego strzał z 5 metrów intuicyjnie odbił Majdan. Sobotniego wieczoru najwyraźniej nie było dane Wachowiczowi zdobyć gola, bo kilka chwil później znów kibice chwytali się za głowy po zaprzepaszczonych okazjach przez tego piłkarza.
I kiedy wydawało się, że obie jedenastki zejdą do szatni z wynikiem bezbramkowym, po raz kolejny w tym sezonie swoim talentem błysnął Olgierd Moskalewicz. Już w doliczonym czasie gry w pierwszej połowie doświadczony pomocnik Arki otrzymał kapitalne podanie od Bartosza Ławy, który posłał piłkę pomiędzy nogami obrońcy, a popularny „Olo” dynamicznie wpadł pole karne i precyzyjnym strzałem od słupka uradował swoich kolegów i trybuny na stadionie w Gdyni.
W przerwie Libor Pala zdecydował się na podwójną korektę w składzie swojej drużyny. Ten zabieg pozwolił na odważny początek drugiej połowy w wykonaniu szczecinian, ale poza zamieszaniem w polu karnym Witkowskiego nic konkretnego z tego nie wynikło.
W 54 min. znów przypomnieli o sobie gospodarze. Kolejnym doskonałym podaniem popisał się Ława, ale tym razem adresatem Był Radosław Wróblewski, który z łatwością wyprzedził obrońcę Pogoni wyszedł na sytuację „oko w oko” ze swoim imiennikiem, Majdanem. Były golkiper Wisły Kraków był jednak tego dnia kapitalnie dysponowany i po raz kolejny uchronił swoich brazylijskich kolegów przed utratą niemal pewnego już gola.
Dziesięć minut później wszystkie zmarnowane przez żółto-niebieskich okazje mogły się zemścić, gdyby Lilo zamiast strzelać na siłę z 15 metrów, uderzył w stylu brazylijskim, czyli technicznie i precyzyjnie. Pomocnik Pogoni postąpił jednak inaczej i Wojciech Stawowy mógł odetchnąć z ulgą. Trener gospodarzy ten gest zapewne powtórzył w 72 min., gdy Witkowski interweniował po strzale Marcelo.
120 sekund później powinno być 2:0. Typową dla siebie akcję przeprowadził wprowadzony kilka chwil wcześniej na boisko Grzegorz Pilch. Napastnik Arki, nieustannie grając na pograniczu spalonego, przepchał się z obrońcą gości i doszedł do piłki daleko wykopniętej przez Witkowskiego. Radosław Majdan także i w tej sytuacji wyszedł górą z pojedynku sam na sam z arkowcem i chyba nie było na Olimpijskiej kibica, który uwierzyłby, że gospodarze strzelą jeszcze w tym meczu gola, skoro nie wykorzystują tak dogodnych okazji.
W 80 min. upiekło się Arce. Z rzutu wolnego dośrodkowywał Edi Andradina, a przed Witkowskim zupełnie niepilnowanych było trzech piłkarzy Pogoni. Jak w tej sytuacji nie padł gol? Po prostu fenomenalnie interweniował bramkarz gospodarzy, który strzał Celebana przerzucił nad poprzeczką.
Olgierd Moskalewicz mógł powtórzyć swój wyczyn z pierwszej połowy i trafić do siatki rywala w ostatnich sekundach przed gwizdkiem arbitra, ale tym razem strzelił z 15 metrów wysoko nad bramką.
Co nie udało się Moskalewiczowi, powiodło się Damianowi Nawrocikowi. Napastnik Arki wreszcie pokonał bramkarza rywali i być może będzie to przełom dla tego piłkarza, bo od kilku miesięcy prześladował go duży niefart przy wykańczaniu akcji swoich kolegów. Tym razem jednak Nawrocik efektownie, bo uderzeniem z woleja pod poprzeczkę, zakończył akcję Wróblewskiego, który świetnie ograł rywala przy linii końcowej boiska i idealnie obsłużył kolegę z drużyny.
Arka odniosła czwarte zwycięstwo w sezonie i może z optymizmem spoglądać w przyszłość. W tej formie ma spore szanse odprawić z kwitkiem zarówno Górnika Łęczna, jak i Widzew Łódź, które w dwóch najbliższych kolejkach ligowych odwiedzą Gdynię. Wojciech Stawowy musi jednak poćwiczyć ze swoimi podopiecznymi nad skutecznością, bo ilość zaprzepaszczonych okazji na zdobycie goli była zdecydowanie za wysoka. Pogoń natomiast, choć jej trener słabą grę tłumaczy nauką gry w nowym składzie, musi już od następnego meczu zdecydowanie odmienić swoją postawę, bo w przeciwnym razie Radosław Majdan i jego egzotyczni koledzy mogą stać się „czerwoną latarnią” Orange Ekstraklasy.
Skubi
Orange Ekstraklasa - 18. kolejka:
Arka Gdynia - Pogoń Szczecin 2:0 (1:0)
RELACJA
Arka tego wieczoru była zdecydowanym faworytem i swoich kibiców nie zawiodła. Ograła drużynę, która od kilku lat jest budowana przez swojego właściciela Antoniego Ptaka w sposób niezrozumiały nawet dla najzagorzalszych fanatyków portowego klubu. Brazylijskie zaciągi co pół roku całkowicie nie zdają egzaminu i mało kto potrafi wytłumaczyć, jak Pogoń do dziś utrzymuje się w gronie najlepszych klubów w Polsce. Ta zagadka może jednak szybko przestać być aktualna, bo szczecinianie grają naprawdę źle i systematycznie osuwają się w ligowej tabeli. Mimo to kibice Pogoni mieli cichą nadzieję, że ich drużyna będzie potrafiła przeciwstawić zbierającej pochlebne opinie Arce, bo do składu powrócił najbardziej utytułowany Brazylijczyk, Amaral.
Pierwsza groźna akcja zdawała się potwierdzać te oczekiwania, bo stworzyli ją podopieczni Libora Pali. Kto wie, jak potoczyłoby się to spotkanie, gdyby pojedynek sam na sam w 7 min. z Norbertem Witkowskim wygrał Lilo, albo gdyby Martins wbił fantastycznie odbitą przez gdyńskiego bramkarza piłkę do siatki, a nie przeniósł jej nad poprzeczką. Okazji portowcy nie wykorzystali, a do głosu powoli zaczęli dochodzić gospodarze. Najpierw w 14 min. Krzysztof Przytuła spudłował z rzutu wolnego, a pięć minut później Janusz Dziedzic trafił do siatki, ale arbiter dopatrzył się pozycji spalonej i gola nie uznał.
Następne dwie minuty to idealne wręcz okazje do otwarcia wyniku dla Marcina Wachowicza, ale za pierwszym razem jego uderzenie odbił Majdan, a za drugim razem z pomocą nadeszli obrońcy Pogoni. W 30 min. arkowcy świetnie rozegrali rzut rożny, po którym znów przed szansą stanął były napastnik Lecha Poznań, ale jego strzał z 5 metrów intuicyjnie odbił Majdan. Sobotniego wieczoru najwyraźniej nie było dane Wachowiczowi zdobyć gola, bo kilka chwil później znów kibice chwytali się za głowy po zaprzepaszczonych okazjach przez tego piłkarza.
I kiedy wydawało się, że obie jedenastki zejdą do szatni z wynikiem bezbramkowym, po raz kolejny w tym sezonie swoim talentem błysnął Olgierd Moskalewicz. Już w doliczonym czasie gry w pierwszej połowie doświadczony pomocnik Arki otrzymał kapitalne podanie od Bartosza Ławy, który posłał piłkę pomiędzy nogami obrońcy, a popularny „Olo” dynamicznie wpadł pole karne i precyzyjnym strzałem od słupka uradował swoich kolegów i trybuny na stadionie w Gdyni.
W przerwie Libor Pala zdecydował się na podwójną korektę w składzie swojej drużyny. Ten zabieg pozwolił na odważny początek drugiej połowy w wykonaniu szczecinian, ale poza zamieszaniem w polu karnym Witkowskiego nic konkretnego z tego nie wynikło.
W 54 min. znów przypomnieli o sobie gospodarze. Kolejnym doskonałym podaniem popisał się Ława, ale tym razem adresatem Był Radosław Wróblewski, który z łatwością wyprzedził obrońcę Pogoni wyszedł na sytuację „oko w oko” ze swoim imiennikiem, Majdanem. Były golkiper Wisły Kraków był jednak tego dnia kapitalnie dysponowany i po raz kolejny uchronił swoich brazylijskich kolegów przed utratą niemal pewnego już gola.
Dziesięć minut później wszystkie zmarnowane przez żółto-niebieskich okazje mogły się zemścić, gdyby Lilo zamiast strzelać na siłę z 15 metrów, uderzył w stylu brazylijskim, czyli technicznie i precyzyjnie. Pomocnik Pogoni postąpił jednak inaczej i Wojciech Stawowy mógł odetchnąć z ulgą. Trener gospodarzy ten gest zapewne powtórzył w 72 min., gdy Witkowski interweniował po strzale Marcelo.
120 sekund później powinno być 2:0. Typową dla siebie akcję przeprowadził wprowadzony kilka chwil wcześniej na boisko Grzegorz Pilch. Napastnik Arki, nieustannie grając na pograniczu spalonego, przepchał się z obrońcą gości i doszedł do piłki daleko wykopniętej przez Witkowskiego. Radosław Majdan także i w tej sytuacji wyszedł górą z pojedynku sam na sam z arkowcem i chyba nie było na Olimpijskiej kibica, który uwierzyłby, że gospodarze strzelą jeszcze w tym meczu gola, skoro nie wykorzystują tak dogodnych okazji.
W 80 min. upiekło się Arce. Z rzutu wolnego dośrodkowywał Edi Andradina, a przed Witkowskim zupełnie niepilnowanych było trzech piłkarzy Pogoni. Jak w tej sytuacji nie padł gol? Po prostu fenomenalnie interweniował bramkarz gospodarzy, który strzał Celebana przerzucił nad poprzeczką.
Olgierd Moskalewicz mógł powtórzyć swój wyczyn z pierwszej połowy i trafić do siatki rywala w ostatnich sekundach przed gwizdkiem arbitra, ale tym razem strzelił z 15 metrów wysoko nad bramką.
Co nie udało się Moskalewiczowi, powiodło się Damianowi Nawrocikowi. Napastnik Arki wreszcie pokonał bramkarza rywali i być może będzie to przełom dla tego piłkarza, bo od kilku miesięcy prześladował go duży niefart przy wykańczaniu akcji swoich kolegów. Tym razem jednak Nawrocik efektownie, bo uderzeniem z woleja pod poprzeczkę, zakończył akcję Wróblewskiego, który świetnie ograł rywala przy linii końcowej boiska i idealnie obsłużył kolegę z drużyny.
Arka odniosła czwarte zwycięstwo w sezonie i może z optymizmem spoglądać w przyszłość. W tej formie ma spore szanse odprawić z kwitkiem zarówno Górnika Łęczna, jak i Widzew Łódź, które w dwóch najbliższych kolejkach ligowych odwiedzą Gdynię. Wojciech Stawowy musi jednak poćwiczyć ze swoimi podopiecznymi nad skutecznością, bo ilość zaprzepaszczonych okazji na zdobycie goli była zdecydowanie za wysoka. Pogoń natomiast, choć jej trener słabą grę tłumaczy nauką gry w nowym składzie, musi już od następnego meczu zdecydowanie odmienić swoją postawę, bo w przeciwnym razie Radosław Majdan i jego egzotyczni koledzy mogą stać się „czerwoną latarnią” Orange Ekstraklasy.
Skubi
Copyright Arka Gdynia |