Aktualności
25.02.2017
Formella ze Szwochem jak za najlepszych czasów.
Efektownie rozpoczęła się 23. kolejka Ekstraklasy. Arka Gdynia po sześciu meczach niemocy wreszcie wygrała przed własną publicznością, jednocześnie zdobywając pierwsze punkty na wiosnę. Korona Kielce doznała natomiast czwartej z rzędu wyjazdowej porażki. Maciej Bartoszek jako jej trener nie wywalczył jeszcze niczego w delegacji.
Wynik końcowy jest trochę mylący, bo sugeruje wielką przewagę gospodarzy. Bardzo długo był to mecz wyrównany, choć od początku więcej sytuacji stwarzali gospodarze. Różnicę tego dnia zrobili, ci którzy wielokrotnie wcześniej zawodzili: Mateusz Szwoch i Dariusz Formella (ten ostatni oczywiście rozczarowywał głównie w Lechu Poznań). Formella w Lubinie za bardzo grał pod siebie, teraz ochoczo współpracował z kolegami i efekty były znakomite.
W pierwszej połowie dał prowadzenie, a powinien mieć też dwie asysty. Z jego podań nie skorzystali jednak Dominik Hofbauer i Mateusz Szwoch, których powstrzymywał debiutujący w Ekstraklasie Milan Borjan. Po zmianie stron Formella zaliczył asystę przy bramce Rafała Siemaszki i miał duży udział przy akcji dobijającej rywala, bo to po jego zagraniu sam na sam znalazł się Szwoch.
Ten ostatni zawodnik imponował tego dnia kunsztem piłkarskim pod presją przeciwnika. Kilka razy świetnie się w ten sposób utrzymywał przy piłce. Miał dużą ochotę do gry, wszędzie było go pełno. To on wywalczył rzut karny, który w 31. minucie zmarnował Marcus da Silva (Borjan obronił). To po jego podaniu przed szansą stanął później właśnie brazylijski kapitan Arki, co dało jedenastkę wykorzystaną już osobiście przez Szwocha. Ponadto zachował on duży spokój, gdy wystawił piłkę strzelającemu Antoniemu Łukasiewiczowi (część akcji na 3:1). O udziale przy ostatnim golu wspominaliśmy.
Trener Grzegorz Niciński posadził na ławce dotychczasowego kapitana Miroslava Bożoka i bezbarwnego Josipa Barisicia, co dało dobre efekty. Występujący od początku Przemysław Trytko asystował, rezerwowy Rafał Siemaszko trafił do siatki, więc Barisić na dziś może być nawet dopiero numerem trzy w ataku.
Wahania nastrojów przeżywał Da Silva. Dopiero co został ojcem i na pewno chciał po swoim golu zrobić kołyskę. Karnego jednak zmarnował, ale z drugiej strony w znacznym stopniu wypracował pierwszą i drugą bramkę, przy trzeciej też był obecny. Brazylijczykowi raz dopisało bardzo dużo szczęścia, kiedy po groźnym dośrodkowaniu Jacka Kiełba z rzutu wolnego musnął piłkę głową, a ta przeleciała tuż obok słupka. O mały włos byłby gol samobójczy.
W Koronie zawiedli liderzy. Kiełb, Miguel Palanca i Nabil Aankour miewali tylko przebłyski. Mało kreatywny był środek pola. Tym razem zawiódł Bartosz Kwiecień. Starał się jak mógł Rafał Grzelak, ciągle był faulowany, ale z drugiej strony sprokurował rzut karny, a trzy akcje bramkowe Arki w dużej mierze zostały przeprowadzone jego stroną.
Kielczanie powinni szybko prowadzić: znakomite dogranie Palanki zaprzepaścił jednak wbiegający Mateusz Możdżeń, strzał głową okazał się za lekki. Później poza przypadkowym wyrównaniem i niezwykle ryzykowną interwencją Da Silvy złocisto-krwiści byli mało konkretni. W drugiej odsłonie naprawdę groźnie zrobiło się tylko po bombie Grzelaka, której nie złapał Jałocha. Świetnie asekurował go Przemysław Stolc. Razem z Michałem Marcjanikiem prezentował się bez zarzutu na środku obrony.
Milan Borjan w debiucie skapitulował cztery razy, ale trudno mieć do niego pretensje. Nie popełnił poważniejszych błędów, obronił jedenastkę z pierwszej połowy, kilka razy ratował skórę obrońcom, a dwukrotnie przy straconych golach najpierw dobrze bronił.
Arka dogoniła Koronę w tabeli. Obie drużyny nadal są na granicy grupy mistrzowskiej i spadkowej.
Autor: Przemysław Michalak
Copyright Arka Gdynia |